Widzę, że nie wszyscy są chętni do komentowania, więc proszę chociaż o udział w ankiecie po lewej stronie :)
Delikatny
wietrzyk, wpadający przez uchylone okno, musnął moją nogę, która nie była
okryta kołdrą. Powoli przenosiłam się z krainy snów do rzeczywistości,
przypominając sobie wydarzenia z wczorajszego wieczoru. Czując uśmiech
wpływający na moją twarz, otworzyłam oczy i spojrzałam na drugą stronę łóżka,
która niestety była pusta. Gdyby nie zapach męskich perfum, unoszący się w
pokoju, pomyślałabym, że to wszystko było tylko wytworem mojej wyobraźni. Że
Marc wcale wczoraj nie przyszedł, że mnie nie pocałował i, że nie został na
noc.
Mimo
faktu, że obudziłam się sama, i tak uśmiechnęłam się na samo wspomnienie
momentu, kiedy jego usta spoczywały na moich. Nie mam jakiegoś ogromnego
doświadczenia w relacjach damsko-męskich, ale jestem pewna, że niełatwo byłoby
znaleźć kogoś, kto całuje lepiej niż on. Każdy jego ruch był jednocześnie
zdecydowany i delikatny, intensywny i opanowany. Czułam, jakby wszedł do mojej
głowy i idealnie odczytywał każdo moje pragnienie. Temu facetowi doprawdy
ciężko się oprzeć. Zwłaszcza kiedy przyjeżdża do Ciebie w środku nocy i
zachowuje się tak opiekuńczo, jakby... Właśnie. Jakby co? Jakby był Twój? Jakby
mu na Tobie zależało? Te pytania postanowiłam zostawić na później, gdyż
burczenie w moim brzuchu stawało się coraz bardziej uciążliwe. Wydostałam się
spod kołdry i wsunąwszy nogi w stojące obok łóżka papcie, zeszłam do kuchni.
Otworzyłam lodówkę, myśląc, co mogłabym zjeść na śniadanie. Biorąc pod uwagę
fakt, że ostatnimi czasy nikt tu nie mieszka, lodówka świeciła pustkami.
Jedyne, co znalazłam to trochę szynki i ser żółty więc chcąc nie chcąc,
musiałam zjeść zwykłe kanapki, które, jak zawsze, urozmaiciłam kubkiem kawy z
mlekiem. Stawiając, przygotowany w kilka minut, posiłek na stole, zauważyłam
karteczkę.
"Musiałem
załatwić kilka spraw, nie chciałem Cię budzić.
Przyjadę koło 13 i
zabiorę Cię na obiad.
M.
PS. Widziałem pustą
lodówkę!"
Czytając
tych kilka prostych słów, uśmiechałam się do siebie jak głupia. Może to nic nie
znaczyło, ale i tak milo było wiedzieć, że ktoś się o mnie martwi. Zwłaszcza taki
przystojny ktoś, jakby nie patrzeć. Hm,
muszę przyznać, że Marc stanowił dla mnie zagadkę. To, co o nim można
przeczytać w mediach, zupełnie nie pokrywa się z mężczyzną, którego dotychczas
udało się poznać mi. Wydaje się być taki opiekuńczy, kochany i odpowiedzialny.
Pomijając oczywiście jego pojedyncze wybryki. No... może nie takie
pojedyncze. Tak czy inaczej, wcale nie
jest taki, na jakiego czasami próbuje się wykreować. Co więcej, czuję, że coraz
bardziej mi się podoba.
Po
zjedzonym śniadaniu, poczułam nagły przypływ energii i chęć zrobienia czegoś,
czego dawno już nie robiłam. Poszłam się szybko umyć i z uśmiechem na twarzy
weszłam do pokoju i otworzyłam moją szafę. Z jej dna wygrzebałam krótkie,
dresowe spodenki i sportowy top. Przebrałam się w to, włosy spięłam w kucyk i
chwyciwszy telefon oraz słuchawki, postanowiłam, że pójdę biegać.
Po 5
minutach truchtu dotarłam do parku, gdzie kiedyś lubiłam przesiadywać i
rozkoszować się spokojem. W samym jego centrum jest tłoczno, ale im dalej, tym
mniej ludzi można spotkać, co w tym momencie było dla mnie dużym plusem.
Biegłam szybszym, ale równym tempem, wsłuchując się w słowa Seleny Gomez,
której towarzyszył A$AP Rocky w piosence "Good For You". Spokojnie wdychałam świeże powietrze i
napawałam się pięknym widokiem zielonych koron drzew, które rozciągały się
przede mną, tworząc swego rodzaju tunel. W mojej głowie nadal znajdował się
Marc. Nie mogłam przestać się nad tym wszystkim zastanawiać. Jak bardzo nie
chciałam robić sobie złudnych nadziei, tak przecież byłam tylko kobietą. A on
niewiarygodnie przystojnym mężczyzną. Pocałunki, jego troska i opiekuńczość,
takie gesty na mnie działały. Musiałam go rozgryźć, ale jednocześnie nie
pokazywać jak wielki ma na mnie wpływ. Wiedziałam, że jeżeli zbyt szybko bym mu
uległa, mógłby mnie wrzucić do jednego worka z jego byłymi. Z racji tego, że
zaczynał mnie intrygować, nie mogłam sobie na to pozwolić.
Myśli
dotyczące Bartry tak mnie pochłonęły, że nawet nie wiem kiedy dotarłam do
samego końca parku. Była to chyba najlepsza część tego miejsca, ponieważ ile
razy tutaj przybiegałam, nigdy jeszcze na nikogo się nie natknęłam. Lubię
samotność, ale nie lubię przebywać wtedy w czterech ścianach, dlatego
przychodziłam tu. Przeszłam przez rząd niewysokich krzaków, wdzierając się w
głąb masywnych drzew. Zdjęłam słuchawki z uszu i wyłączywszy muzykę na
telefonie, wsłuchiwałam się w delikatny szum liści i dźwięczny śpiew ptaków.
Usiadłam na ziemi, opierając się o pień. Dopiero po tym, jak wyprostowałam
nogi, poczułam przyjemny ból, wynikający ze zmęczenia. Kilka razy głęboko
zaczerpnęłam powietrza i popatrzyłam w górę, gdzie przez korony drzew przebijały
się promienie słońca. Odchyliłam głowę do tyłu, tak, aby padały one prosto na
moją twarz. Ciepło przyjemnie pieściło moją skórę, a mi automatycznie
przypomniał się dotyk Marca. Poczułam mrowienie na ustach i uśmiechnęłam się
sama do siebie. Boże, co ten mężczyzna ze mną zrobił? Praktycznie od samego
rana, nie myślę o niczym innym, tylko o nim. Powoli przestaję się dziwić
wszystkim tym dziewczynom, które gotowe są paść mu do stóp. Marc Bartra
zdecydowanie ma w sobie "to coś", co działa na kobiety, niczym
najwytrawniejszy afrodyzjak.
Zerknęłam
na telefon, aby sprawdzić godzinę i zaklęłam pod nosem, widząc, że jest parę
minut przed 12. Szybko podniosłam się z ziemi i biegłam w stronę domu. Nie
zawracałam sobie nawet głowy ponownym włączeniem play listy, chcąc jak
najszybciej dotrzeć na miejsce. Muszę wziąć prysznic, doprowadzić włosy do
porządku, zrobić makijaż i wybrać coś do ubrania. Jeszcze bardziej
przyspieszyłam tempo i chwilę po 12 znalazłam się przed domem. Jakie było moje
zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że na schodach czeka już Marc.
Siedział
na stopniu i był tak zaabsorbowany swoim telefonem, że nawet mnie nie zauważył.
Uśmiechnęłam się na ten widok, bo wyglądał jak mały chłopiec, który dopiero co
dostał nową zabawkę.
– Chcę
wiedzieć, co tak intensywnie oglądasz w tym telefonie? – zapytałam ze śmiechem,
odrywając go od aktualnego zajęcia. Piłkarz gwałtownie wstał i lustrował mnie
wzrokiem. Widząc sposób, w jaki się na mnie patrzył, zorientowałam się, że
przecież mam na sobie tylko krótki top i spodenki. Nagle poczułam się dziwnie
odkryta i zapragnęłam, jak najszybciej znaleźć się w domu. Przeniosłam ciężar
ciała na jedną nogę i odchrząknęłam, chcąc dać mu do zrozumienia, że jego
zachowanie nieco mnie krępuje. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który
jeszcze bardziej mnie speszył.
– Nic,
co równałoby się z aktualnym widokiem – włożył komórkę do tylnej kieszeni
jeansów i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. – Gdzie byłaś?
–
Biegałam w parku – odpowiedziałam i ruszyłam w stronę drzwi. Cokolwiek, byleby
tylko uciec przed jego badawczym wzrokiem.
– W
tym?! – kilkoma krokami zrównał się ze mną, zagradzając mi drogę. Wyminęłam go
wywracając oczami i podeszłam do doniczki, w której zawsze chowam klucze.
– Tak.
Masz z tym jakiś problem? – spojrzałam na niego i ręką pchnęłam drzwi, pokazując,
aby wszedł do środka. On zaś, jak na dżentelmena przystało, kazał mi iść
przodem. Od razu skierowałam się do kuchni.
–Owszem,
a ty nie? Przecież... przecież to nic nie zakrywa! – wyrzucił z siebie, a ja
przyglądałam mu się z rozbawieniem. Sięgnęłam do szafki, w której znajdowały
się szklanki i równocześnie poprosiłam Marca, żeby podał mi wodę z lodówki.
– Daj
spokój, przecież nie jestem naga – wzięłam od niego butelkę i uśmiechnęłam się
wyzywająco.
Wlałam
wodę do szklanki i przechyliłam, wypijając niemal całą naraz. Poczułam, jak
malutki strumień wody wylewa się z kącika ust i spływa po szyi, wprost między
piersi. Popatrzyłam na Bartrę, który ciężko przełknął ślinę, a jego oczy
momentalnie pociemniały. Nonszalancko przejechałam dłonią po brodzie, chcąc
odwrócić jego uwagę od miejsca, w którym zniknęła ostatnia kropla wody, ale
chyba nie bardzo mi to wyszło.
– Sol,
do cholery, robisz to specjalnie – zaśmiał się, nerwowo przestępując z nogi na
nogę.
– Nie!
Przysięgam, że nie! – zawtórowałam mu, unosząc ręce w górę. Naprawdę, to... To
jakoś samo się tak przy nim dzieje! Nie chciałam, żeby tak to wyglądało, ale
sądząc po wzroku piłkarza, ani trochę mi nie wierzył.
Wzruszyłam
ramionami i włożyłam szklankę do zlewu. – Jeżeli chcesz coś do picia, to czuj
sie jak u siebie – mówiłam wycierając ręce w ściereczkę. – Ja idę na górę, bo
muszę... – nie było mi dane dokończyć, ponieważ nagle poczułam szarpnięcie, a
zaraz potem moje usta zetknęły się z wargami Marca. Po chwili odrętwienia,
odzyskałam świadomość i zarzuciłam mu ręce na szyję, przyciągając go bliżej
siebie. Poczułam, jak jego dłonie wędrują po moich nagich plecach i zatrzymują
się na pośladkach. Piłkarz delikatnie wbił palce w moją skórę, na co
zareagowałam głośnym westchnięciem. Przejechał językiem po mojej dolnej wardze,
prosząc o dostęp, który momentalnie uzyskał. Marc zamruczał z uznaniem i,
kolejny raz ściskając moje pośladki, zjechał pocałunkami na szczękę, a
następnie na szyję.
–
Marc... m-muszę się wykąpać – westchnęłam z przyjemności, jaką sprawiały mi
jego pocałunki. Nie żebym chciała to przerwać, ale prysznic był mi naprawdę
potrzebny.
– Mogę
ci pomóc – odparł z zadowoleniem, nadal nie przestając pieścić mojej skóry na
szyi.
Wplątałam
palce w jego kruczoczarne włosy i odciągnąwszy go do tyłu, dłonią ścisnęłam
jego szczękę. –Muszę. Wziąć. Prysznic – powiedziałam patrząc, jak jego usta
wykrzywiają się w łobuzerskim uśmieszku. Dobrze wiedziałam, co chodzi mu po
głowie. – Sama – dodałam przeciągając samogłoski, a on zrobił minę smutnego
pieska. Okej, to było urocze!
Już
widziałam, jak jego twarz znów zbliża się do mojej, kiedy przerwał nam dźwięk
telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz swojej komórki, na którym pojawił się numer
doktora Madrigala. Momentalnie cała się spięłam i wyswobodziwszy się z objęć
Bartry, odebrałam połączenie.
– Słucham?
– zaczęłam drżącym głosem. Przez głowę przeszło mi milion możliwych powodów,
dla których pan James dzwoni. Oczywiście tych najgorszych. Po chwili uspokoił
mnie jednak, że nic złego się nie stało, ale poprosił, abym jeszcze dziś
pojawiła się w szpitalu, gdyż ma dla mnie wiadomość, a nie jest to rozmowa na
telefon. – Dobrze, w takim razie będę najszybciej jak to możliwe. Dowidzenia –
zakończyłam rozmowę i odetchnęłam z ulgą, że mojemu tacie nic nie jest.
– Coś się
stało? – z amoku wyrwał mnie głos Hiszpana. Podszedł bliżej i położył dłonie na
moich ramionach, uginając lekko kolana, aby nasze oczy znalazły się na tym
samym poziomie.
– Nie,
nie. To znaczy chyba nie... Po prostu muszę dziś pojechać do szpitala, więc z
naszego wyjścia chyba nici – wytłumaczyłam, nie kryjąc smutku z tego powodu.
–
Dlaczego nici? Idź wziąć prysznic, pojedziemy do szpitala, a później na obiad –
obdarzył mnie swoim zabójczym uśmiechem i popchnął w stronę wyjścia z kuchni,
na koniec uderzając dłonią w mój pośladek. Odwróciłam się w jego stronę,
patrząc na niego wzrokiem, który miał być groźny, ale nie zdołałam powstrzymać
uśmiechu, który wszystko popsuł.
–
Bartra, ty przerośnięty dzieciaku! – pokręciłam głową i zanim zniknęłam za ścianą,
zobaczyłam jak unosi w górę dłonie, robiąc niewinną minę.
Trzydzieści
minut później byłam już umyta i właśnie skończyłam suszyć włosy. Postanowiłam
nie nakładać makijażu, jedynie pomalowałam rzęsy tuszem i narysowałam kreski na
powiekach. Wyjęłam z szafy szarą, dresową sukienkę bez rękawków. Była
dopasowana u góry, a od pasa w dół rozkloszowana. Na plecach było wycięcie,
biegnące do końca kręgosłupa, a materiał łączyły dwa krzyżujące się na
łopatkach paski. Na nadgarstku zapięłam biały zegarek i kilka złotych
bransoletek, a telefon oraz portfel wzięłam do ręki i zbiegłam na dół, gdzie
przed telewizorem czekał Marc.
–
Ubiorę tylko buty i możemy jechać! – krzyknęłam, przechodząc do szafy, z której
wyjęłam białe Conversy. Usiadłam na stopniu, aby je założyć, kiedy zauważyłam,
że Marc stoi opary o futrynę i dokładnie się mi przygląda. – Co? Coś nie tak?
– Nie,
dlaczego? – wzruszył ramionami. – Po prostu jak coś mi się podoba, to lubię na
to patrzeć – lekkość, z jaką to powiedział, sprawiła, że w moim ciele rozlała
się fala ciepła. Spuściłam głowę na dół i uśmiechnęłam się pod nosem, kończąc
sznurować buty.
–
Gotowa?
– Tak
jest! – zasalutowałam, na co Marc się roześmiał. Kolejny raz poczułam przyjemne
łaskotanie w brzuchu na ten dźwięk. Lubiłam to, że przy mnie tak swobodnie się
zachowuje, napawało mnie to dziwną satysfakcją.
Wyszliśmy
z domu i skierowaliśmy się w stronę samochodu, którego wcześniej nie
dostrzegłam. Parę metrów przed moim domem stało piękne Audi R8 w kolorze
czarnym. Otworzyłam oczy szerzej z wrażenia, bo pojazd doprawdy prezentował się
niesamowicie.
–
Myślałam, że rozbiłeś swój samochód – spojrzałam na niego, przypominając sobie
ostatnie wydarzenia.
– Jeden
tak – odparł nonszalancko, jakby posiadanie kilku samochodów było najnormalniejszą
rzeczą na świecie. W dodatku TAKICH samochodów.
Postanowiłam
nie dociekać, ile dokładnie ich ma. Marc otworzył drzwi pasażera i gestem
pokazał, abym wsiadła do środka. Zajęłam miejsce na wygodnym, skórzanym
siedzeniu. Wszystko w środku było takie... ekskluzywne, że aż bałam się
czegokolwiek dotknąć, aby nic nie uszkodzić. Wiadomo – mężczyźni i ich
samochody. Po chwili Marc pojawił się obok i włożywszy kluczyki do stacyjki,
uruchomił pojazd. Wokół rozszedł się przyjemny warkot silnika, a piłkarz popatrzył
na mnie z błyskiem w oku. Wiedziałam, że widzi to, jakie wrażenie na mnie
zrobił, ale nawet nie próbowałam tego ukrywać. Jego to najwidoczniej cieszyło,
a ten samochód naprawdę był niesamowity. Bartra zabawnie poruszył brwiami, a ja
uderzyłam go w ramię.
– Jedź
już – nakazałam, i po chwili wjechaliśmy na drogę.
Patrzyłam,
jak Marc zwinnie manewruje kierownicą i skupia się na jeździe. Muszę przyznać,
że wyglądał cholernie dobrze, siedząc za kółkiem. Lewą ręką kontrolował
samochód, a prawą zmieniał biegi i – a niech mnie – nigdy nie sądziłam, że ta
czynność może być tak seksowna. Emanowała od niego taka męskość i pewność
siebie. Każdy ruch był zdecydowany, ale jednocześnie subtelny i opanowany.
Skierowałam swój wzrok na jego twarz i zobaczyłam, jak przejeżdża końcem języka
po dolnej wardze, a następnie uśmiecha się krzywo.
– Zrób
zdjęcie, będzie na dłużej – mocny rumieniec momentalnie wypłynął na moje
policzki. Nie tylko dlatego, że zauważył, że się mu przyglądam, ale przez to,
że nie był to jedyny raz, kiedy mnie na tym przyłapał. Tymi samymi słowami
przywitał mnie, gdy po raz pierwszy przyszłam do jego domu, a on stał przede
mną w samych spodenkach. Odwróciłam głowę w drugą stronę, próbując ukryć się za
kurtyną włosów. Marc zaśmiał się cicho, ale na szczęście nic więcej na ten
temat już nie powiedział.
–
Możesz włączyć radio, jeżeli chcesz – rzucił, a ja, ciesząc się z wyjścia z
niezręcznej sytuacji, sięgnęłam ręką w stronę odtwarzacza i... na chwilę
zastygłam w bezruchu.
– Czy
ty sobie ze mnie kpisz, piłkarzyku? – zatrzepotałam rzęsami, cofając dłoń od
panelu, na którym znajdowało się chyba tysiąc przycisków. Marc spojrzał na mnie
pytającym wzrokiem. – Skąd mam wiedzieć, który to guzik? – Po wnętrzu samochodu
znów rozszedł się śmiech Bartry, który tym razem już mnie tak nie cieszył. –
Fajnie, że cię to bawi – skrzyżowałam ręce na piersiach i wbiłam wzrok w jezdnię,
akcentując swoje niezadowolenie.
– Oh
już się nie obrażaj. Tym przyciskiem włączasz radio, a tutaj możesz zmieniać
stacje, albo wybrać piosenki z play listy – wytłumaczył i ponownie skupił się
na drodze. – A za tego piłkarzyka, to spotka cię kara – dodał, rzucając mi
groźne spojrzenie. Nie zwracając na niego uwagi, zaczęłam przeglądać tytuły
utworów na niewielkim ekranie.
– O ja!
Maroon 5! – krzyknęłam z entuzjazmem, kiedy zobaczyłam piosenkę pt. "She
will be loved". Kliknęłam "play" i reszta drogi minęła nam w
towarzystwie seksownego głosu pana Levine.
***
– Dzień
dobry – zapukałam i weszłam do gabinetu doktora Madrigala, który jak zwykle
siedział skupiony za swoim biurkiem.
– Witam
cię, Maresol. Proszę, usiądź – dłonią wskazał krzesło, stojące przed nim. –
Przepraszam, że tak nagle cię ściągnąłem, ale dopiero dzisiaj rano dostaliśmy
informację.
– Jaką
informację? – zmarszczyłam brwi i potrząsnęłam głową.
–
Pojutrze , pani tata zostanie przewieziony do sanatorium – na twarzy mężczyzny
pojawił się delikatny uśmiech. Nie do końca jeszcze rozumiałam, jak to wszystko
się stało, ale czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Oczywiście, ze szczęścia.
– O
Boże, tak się cieszę – westchnęłam, kiedy już trochę uspokoiłam emocje. – Skąd
ta nagła zmiana? W tym sanatorium zwolniło się miejsce? – dostrzegłam, jak po
moich słowach, doktor Madrigal lekko się zmieszał.
–
Nie... To znaczy, znaleźliśmy miejsce w innym sanatorium – tłumaczył, po czym
rzucił mi nerwowy uśmiech. Widząc jego dziwne zachowanie, jeszcze bardziej nic
nie rozumiałam.
– Jak
to w innym? Przecież mówił pan...
– Tak,
wiem, co mówiłem – przerwał mi. – Udało nam się jednak załatwić miejsce w
"Marvellous".
–
Gdzie?! – omal nie zakrztusiłam się własną śliną. To było jedno z najbardziej
prestiżowych i najdroższych sanatoriów w całej Hiszpanii. – Panie doktorze,
mnie nie stać na opłacenie pobytu mojego taty w tym miejscu. Jak w ogóle udało
wam się zorganizować tam miejsce? W dodatku tak szybko.
–
Proszę się nie martwić, mamy swoje sposoby. Kwestia pieniędzy również jest już
załatwiona – coś w zachowaniu mężczyzny wskazywało na to, że nie mówił mi
wszystkiego. O ile mogłam zrozumieć, że jakimś cudem, w najlepszym sanatorium,
znalazło się miejsce dla mojego taty, o tyle nie byłam w stanie pojąć tego, że
nie muszę za to płacić.
–
Maresol posłuchaj. Nie masz się czym martwić. Znalazła się osoba, która chciała
pomóc, a wiem, że ty robisz dla swojego taty wszystko, co w twojej mocy. To
dlatego postanowiłem ułatwić sprawę właśnie tobie. Zasługujesz na to –
wyjaśnił, a jego słowa dały mi dużo do myślenia. "Osoba, która chciała
pomóc"... Dziwnym trafem, zanim powiedziałam o wszystkim Marcowi, nic nie
dało się załatwić. Nagle jednak pojawia się ktoś, kto pomaga właśnie mojemu
tacie. W dodatku, to jego zniknięcie z samego rana i karteczka, że musi coś
załatwić.
–
Dziękuję panu bardzo – westchnęłam, choć wiedziałam, że to nie jemu należą się
te słowa. – Pójdę jeszcze odwiedzić tatę, a jutro przyjadę z resztą jego
rzeczy, które z pewnością się przydadzą.
– Nie
musisz mi dziękować – lekarz uśmiechnął się ciepło. – Niestety jednak, dzisiaj
już nie dasz rady zobaczyć się z tatą. Przed przeniesieniem go do sanatorium,
musi przejść kolejne badania, więc od rana zajmują się nim lekarze.
– Oh,
rozumiem – zasmuciłam się trochę, bo bardzo chciałam go przytulić i powiedzieć,
że teraz będzie wszystko dobrze. – W takim razie ja już pójdę, do zobaczenia.
Wyszłam
z gabinetu pana Jamesa i myślałam o tym, że to wszystko jest prawdopodobnie
zasługą piłkarza. Byłam mu wdzięczna, bo tata jest dla mnie najważniejszy i
zrobiłabym dla niego wszystko, ale z drugiej strony... Czułam się, jakbym
przyjmowała od niego jakąś ponadprogramową zapłatę. Praca u niego to jedno, ale
to. To za dużo. Dobrze wiem, ile kosztuje tygodniowy pobyt w
"Marvellous", a mój tata ma być tam przez miesiąc. Wyszłam w końcu ze
szpitala i skierowałam się na parking. Marc stał oparty o bok swojego samochodu
i, jak zwykle, przeglądał coś w telefonie. Podeszłam bliżej i stanęłam
naprzeciwko niego, krzyżując ręce na piersiach.
– Co? –
zapytał z uśmiechem, ale ja ani drgnęłam. Nadal stałam w tej samej pozycji,
zachowując powagę, chociaż miałam ochotę się na niego rzucić. Marc opuścił
głowę i chowając telefon do kieszeni, popatrzył na mnie z rezygnacją w oczach.
– Powiedział Ci?
– Nie.
Domyśliłam się, a ty właśnie to potwierdziłeś – opuściłam ręce wzdłuż ciała.
Kompletnie nie wiedziałam, jak na to zareagować. Byłam mu niesamowicie
wdzięczna, ale jednocześnie czułam, że nie powinnam na to pozwolić. – Marc
ja... Przecież to kosztuje tyle pieniędzy... Nie wiem czy będę w stanie
kiedykolwiek ci je oddać.
–Zaraz,
zaraz. Sol, kto tu mówił o jakichkolwiek pieniądzach? – podszedł bliżej i
położył dłonie na moich ramionach. Już miałam mu powiedzieć, żeby sobie ze mnie
nie żartował, ale nie pozwolił mi dojść do słowa. – Dla piłkarza FC Barcelony,
załatwienie czegoś takiego to jest nic i uwierz mi, że nie kosztowało mnie to
ani grosza. Obiecałem, że, razem z chłopakami, przyjedziemy tam i pozwolimy
sobie zrobić kilka zdjęć, w celu reklamy. Ośrodek na pewno na tym nie straci, a
jeszcze zarobi. – Jego słowa sprawiły, że nie czułam się już tak źle z tym, że
przyjmuję od niego taką pomoc. Uśmiechnęłam się z ulgą i przytuliłam do niego,
obejmując go w pasie.
–
Dziękuję – wyszeptałam w jego klatkę piersiową, jednak byłam pewna, że to
usłyszał. Uniosłam głowę i odsunąwszy się o krok, spojrzałam w jego oczy. –
Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
– Dla
ciebie wszystko, księżniczko – mrugnął do mnie okiem i posłał, ten jedyny w
swoim rodzaju, chłopięcy uśmiech. Na te słowa zakręciło mi się w głowie, a
ciało ogarnęło przyjemne ciepło. Zanim jednak zdążyłam zemdleć, Bartra otworzył
drzwi pasażera i zaprosił mnie do środka.
Rekordowa długość rozdziału ! 7 stron w Wordzie :D Pierwotnie, w tym rozdziale miało dziać się więcej, ale wtedy byłby już za długi, a nie chcę Was zamęczyć.Pomysł ze spoilerami chyba się Wam nie spodobał, więc nie będę ich dodawać :)Co do komentarzy... Chciałabym dożyć czasów, kiedy nie będę musiała pisać pod każdym rozdziałem "komentujcie", ale narazie jeszcze nie mam wyboru.Dlatego bardzo, bardzo proszę o komentarze. W porównaniu z siedmioma stronami, dla Was napisanie kilku słów w komentarzu, to jest nic, a dla mnie znaczy to bardzo dużo :*
Ten uśmiech, ten Bartra *.*
KOMENTUJCIE !
xx