poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział szósty



                – Co ty tu robisz? – zapytałam nadal stojąc i wpatrując się w chłopaka jakby był duchem.
                – Ma-martwiłem się – wyczułam zawahanie w jego głosie. – Płakałaś?– zrobił krok w moją stronę, zmuszając mnie do cofnięcia się. Opuściłam głowę na dół, ale poczułam jak jego palce dotykają mojego podbródka i kierują do góry.

                Patrzył w moje oczy i zapewne czekał, aż mu cokolwiek wyjaśnię, jednak nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Ponownie zakryłam twarz dłońmi i rozpłakałam się jak dziecko. Chciałam się odwrócić i jak najszybciej uciec od niego, ale nagle chwycił mnie za łokieć i przyciskając do swojego torsu, objął mnie ramionami. Wiedziałam, że to trochę niewłaściwe, ale tak bardzo potrzebowałam teraz kogoś przy sobie, że nie byłam w stanie protestować.

                – Powiesz mi co się stało? –  wyszeptał przy moim uchu, a ja poczułam przyjemne ciepło rozpływające się po moim ciele. Oderwałam się od niego i skinąwszy głową, poprowadziłam go w stronę salonu i usiadłam na kanapie. Nie wiedziałam czy powinnam mu cokolwiek mówić. Przecież my się praktycznie nie znaliśmy. Z drugiej jednak strony, duszenie tego wszystkiego w sobie doprowadzało mnie do szału. Oczywiście, że wolałabym porozmawiać z Ros, ale teraz to piłkarz był ze mną, choć zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Popatrzyłam jak siada obok mnie, zachowując między nami odstęp. Sama nie wiedziałam od czego zacząć, więc przez kilka chwil siedzieliśmy w zupełnej ciszy. W końcu jednak wzięłam głęboki wdech i uznałam, że należą mu się wyjaśnienia.
                – Pół roku temu zmarła moja mama – zaczęłam, spoglądając w dół i bawiąc się swoją koszulką – miała tętniaka, który pękł... Po tym wszystkim tata się kompletnie załamał. Zaczął pić, dużo pić. Nie było dnia, żebym widziała go trzeźwego. Próbowałam do niego dotrzeć, prosiłam żeby przestał, chciałam go wysłać na leczenie, ale się nie zgodził – kontynuowałam zerkając na Marc`a, który nie przerywając mi, patrzył się na mnie ze smutkiem w oczach. Tak. Myślę, że to nie była litość.
                 – Tata od dawna chorował na nadciśnienie, więc w końcu wylądował w szpitalu z zawałem. Jego stan był krytyczny, lekarze ledwo go odratowali – czułam jak łzy napływają do moich oczu. Nie chciałam znów się rozpłakać, więc musiałam odczekać chwilę w obawie, że mój głos kolejny raz sie załamie – Konieczna jest rehabilitacja w sanatorium, która kosztuje i to właśnie dlatego potrzebna była mi praca. Wszystko było już ustalone, tata w poniedziałek miał rozpocząć turnus, ale dzisiaj okazało się, że nie ma miejsc. Rozumiesz? Nie mają kurwa miejsc! – wykrzyknęłam wyrzucając ręce w górę, a po moich policzkach ponownie zaczęła lecieć słona ciecz.
                  – Hej, hej Sol – znów poczułam silne ramiona oplatające moje ciało. – Ćśśś, spokojnie. Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś? – zapytał, delikatnie głaszcząc ręką moje plecy.
                 – A co by to dało Marc? – odsunęłam się od niego i sięgnęłam na stolik, gdzie leżały chusteczki. Wytarłam oczy, a w duchu cieszyłam się, że teraz siedzi bliżej mnie. Sama nie wiem dlaczego, ale tak po prostu było lepiej.
                     – Nie wiem... Może jakoś by się to załatwiło... – powiedział bez przekonania.
                – Niestety nie mam tak idealnego życia jak ty, gdzie wszystko 'jakoś' się załatwia – posławszy mu nikły uśmiech, zauważyłam, że jego wyraz twarzy się zmienił. Zacisnął szczękę, a jego oczy pociemniały. Nie chciałam go urazić swoimi słowami, ale chyba tak właśnie się stało, choć nie do końca miałam pojęcie dlaczego. Jemu łatwo powiedzieć "jakoś się to załatwi", bo taka osoba jaką jest on, nie musi się nikogo o nic prosić. Bądźmy szczerzy, kto odmówi młodemu, przystojnemu i bogatemu zawodnikowi FC Barcelony?
                – Moje życie od bardzo dawna nie jest już idealne, Maresol – mimo, że patrzył w moją stronę, wydawało mi się, że wpatruje się w pustą przestrzeń za mną. Jego wzrok stał się pusty, nieobecny.
                – No tak, co ja tam wiem o takich osobach jak ty, prawda? – zaśmiałam się bez humoru, przypominając mu naszą ostatnią rozmowę.
                – Widzisz?! Właśnie o tym wtedy mówiłem! – krzyknął wstając z kanapy. – Wydaje ci się, że wszystko jest kolorowe, bo mam pieniądze i sławę. Owszem, nie zaprzeczam, że je mam, ale jakim kosztem? Zero prywatności, bo zawsze znajdzie się jakiś pieprzony fotograf, który tylko czeka żeby mnie skompromitować. Nie wiem kiedy dziewczyna chce być ze mną, bo mnie lubi, a kiedy zależy jej tylko na ilości zer na moim koncie. Nie mam pojęcia kto chce się ze mną przyjaźnić ze względu na mnie, a dla kogo jestem szczeblem do wybicia się w świecie tych pustych gwiazdek –  wyliczał krążąc po moim salonie. Było mi bardzo głupio, że tak go potraktowałam... Zawsze pierwsze coś bezmyślnie powiem, a dopiero później myślę i dociera do mnie, że moje słowa mogły kogoś skrzywdzić – W dodatku, połowa informacji w internecie na mój temat, to stos wyssanych z palca bzdur! Czy tak według ciebie wygląda idealne życie?! – spojrzał na mnie, ale wiedziałam, że nie oczekuje odpowiedzi. Podszedł do okna i oparł się o parapet. Patrzyłam na jego plecy, które z każdym oddechem unosiły się to w górę, to w dół. Lubiłam je. Pamiętam, że w pierwszy dzień, kiedy zobaczyłam go w domu bez koszulki, od razu się mi spodobały. Szerokie barki, opalone i umięśnione. Takie, że mogłyby mnie całą przykryć. Uśmiechnęłam się pod nosem, zauważając w jakim kierunku biegną moje myśli. Wróciwszy do rzeczywistości, wstałam z kanapy i podeszłam do piłkarza. Miałam zamiar położyć dłoń na jego ramieniu, ale zrezygnowałam i cofnęłam ją, oplatając ręce wokół siebie.
                – Przepraszam. Nie powinnam tego mówić – wyszeptałam cicho, bojąc się, że jest na mnie zły. Nie chciałam go zdenerwować, po prostu nie przemyślałam tego, co mówię.

                Marc odwrócił głowę w moją stronę i intensywnie wpatrywał się w moje oczy. Ja również skanowałam jego twarz, dostrzegając, że rany po wypadku już nieco się zmniejszyły, jednak nadal były widoczne. Zwłaszcza to rozcięcie na łuku brwiowym. Chłopak przekręcił się tak, że stał teraz naprzeciwko mnie, a ja, przygryzając wargę, spuściłam wzrok w dół. Poczułam jego dłoń na policzku, a moje serce zaczęło bić szybciej. Jego druga ręka spoczęła na mojej talii i przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie. Nasze nogi się przeplatały, a twarze dzieliły milimetry. Teraz wyraźnie mogłam poczuć jego zapach, który był obłędny. Przełknęłam gulę w gardle, widząc, że dystans między nami jeszcze bardziej się zmniejsza. Cały czas patrzyliśmy sobie w oczy, chcąc widzieć każdą, nawet najmniejszą, reakcję drugiej osoby. Po chwili jego usta delikatnie musnęły moje. Mimo, że ledwie się zetknęły, czułam jak przez moje ciało przechodzi przyjemny prąd. Widząc brak protestu z mojej strony, chłopak powtórzył czynność, tym razem już intensywniej. Jego dłoń z policzka, powędrowała na tył mojej głowy, a druga spoczęła na dole pleców. Ja swoje zarzuciłam na jego kark, ratując się przed upadkiem, gdyż moje nogi zamieniły się w galaretkę. Marc musiał to wyczuć i jednym zwinnym ruchem posadził mnie na parapecie, a sam stanął między moimi nogami. Powinnam powiedzieć, że nie wiem dlaczego mu na to pozwalałam, ale nie jest to prawdą. Nie protestowałam, bo cholernie mi się to wszystko podobało. On mi się podobał, mimo wszystko. Oderwaliśmy się od siebie, ciężko dysząc. Ręce Bartry spoczęły na moich biodrach, a kciukami wszedł pod moją bluzkę i zataczał delikatne kółka na mojej nagiej skórze. Chyba nie muszę mówić jak to na mnie podziałało. Kolejny raz zaczęliśmy się całować, tym razem z mojej inicjatywy. Przygryzłam delikatnie jego dolną wargę i pociągnęłam, na co on krótko westchnął i jeszcze mocniej wpił się w moje usta, rozchylając je i dołączając do pocałunku język. Przez chwilę wydawało mi się, że wszystko wokół nas zniknęło, że zostaliśmy tylko my. Czułam jakby moja skóra płonęła w miejscach, w których on mnie dotyka. Wewnętrzny głos kazał mi przerwać to, co właśnie się dzieje, ale było mi tak cudownie i lekko, że nie mogłam tego zrobić. To tak jakby ktoś za dotknięciem magicznej różdżki, chwilowo wykasował z mojej głowy wszystkie złe myśli. Jego język z pasją walczył z moim, a ja zatopiłam dłoń w idealnych, kruczo-czarnych włosach, pociągając za ich końcówki. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu oderwaliśmy się od siebie, gwałtownie nabierając powietrza w płuca. Spojrzałam na Marc`a, który na twarzy miał wymalowany szeroki uśmiech. Było to tak zaraźliwe, że nie mogłam się powstrzymać i również się uśmiechnęłam, choć w zasadzie nie wiedziałam dlaczego. A może jednak wiedziałam... Tak, to był najlepszy pocałunek w całym moim życiu. 

                   – Wiedziałem, że to się w końcu stanie – piłkarz przerwał ciszę słowami, które bardzo mnie zaskoczyły.
                – Mhm, mam rozumieć, że było to zaplanowane tak? – uniosłam brwi do góry, przekrzywiając głowę na prawą stronę.
                   – Może tak... A może nie? – droczył się ze mną i kolejny raz musnął moje usta swoimi, dołączając do tego swój firmowy uśmiech. Odwzajemniłam ten gest, jednak po chwili oboje spoważnieliśmy. Do mojej głowy znów napłynęły myśli związane z tatą. Widziałam, że Marc chce coś powiedzieć, ale przyłożyłam swoją dłoń do jego policzka i delikatnie przejechałam opuszkami palców po jego ranie.

              – Jak doszło do tego wypadku? – zapytałam cicho, chcąc znów uwolnić się od niepokojących myśli. Kolejny raz zauważyłam jak chłopak zaciska szczękę, a jego oczy skupiają się na przestrzeni za mną. Piłkarz odepchnął się od parapetu i podążył w stronę kanapy. Opadł na nią ciężko i odchyliwszy głowę do tyłu, przejechał dłońmi po twarzy.
                  – Wracałem z Ciutat Esportiva, gdzie miałem mieć trening, ale go nie miałem – rzucił niby od niechcenia, jednak widziałam, że to były tylko pozory. Zeskoczyłam z parapetu i usiadłszy obok niego chwyciłam jego dłoń i delikatnie jeździłam po niej paznokciami drugiej ręki. Zauważyłam jak pod moim dotykiem jego ciało się rozluźnia, co napawało mnie dziwną satysfakcją. Nie dałam jednak tego po sobie poznać i w ciszy czekałam, aż Marc powie mi całą resztę.
                – Kiedy przyszedłem, Enrique powiedział mi, że jestem zawieszony. Nie dość, że od miesięcy nie zagrałem w żadnym meczu, to teraz jeszcze mnie zawiesił – wyrzucił z siebie z goryczą. Było mi go szkoda, ale przypomniałam sobie sytuację, kiedy Roberto przywiózł go do domu, bo zamiast iść na trening, wolał iść do klubu. Mówił wtedy coś o tym, że trener dłużej nie będzie tego znosił i widocznie miał rację. – Byłem wkurzony i nie panowałem nad sobą. Jechałem za szybko i resztę już wiesz...
                – Marc, może nie powinnam tego mówić, ale... Nie uważasz, że masz to wszystko na własne życzenie? – spojrzałam w jego oczy i już wiedziałam, że chociaż wie, iż mam rację, to nie zamierza tego przyznać na głos. Wiedziałam też, że nic więcej mi już nie powie, dlatego postanowiłam, że nie będę drążyć tematu. Choć to było irracjonalne, martwiłam się o niego i chciałam mu jakoś przemówić do rozumu, uświadomić, że takie zachowanie nie przyniesie mu nic dobrego. Niestety nie czułam się odpowiednią osobą, aby to zrobić. Oprócz incydentu przy oknie, nic więcej nas nie łączy, więc nie mam prawa wygłaszać mu kazać i go umoralniać.

                Spojrzałam na zegar, który wisiał nad kominkiem. Wskazywał on parę minut po północy, więc nic dziwnego, że zachciało mi się spać. Wiedziałam jednak, że sama nie zasnę, ale bałam się zapytać piłkarza, czy zostanie ze mną. Nie chciałam, żeby mnie źle zrozumiał, ani też nie wiedziałam czy w ogóle będzie chciał zostać. Nie wiem czy to, co niedawno wydarzyło się między nami ma dla niego jakieś znaczenie. Nie chcę sobie robić niepotrzebnych nadziei, bo wiem jak Marc podchodzi do spraw damsko-męskich, a ja nie chcę być dla niego dziewczyną jedną z wielu. Sama nie wiem kim chce dla niego być, ale obawiam się, że Ros miała rację. Marc ma w sobie coś takiego, że każda dziewczyna prędzej czy później mu ulegnie. Jeżeli ze mną też ma się to stać, wolę, aby nadeszło później. Marzeniem byłoby, żeby on ze swojej strony również zaoferował coś więcej, ale tak jak mówiłam. Nie chcę robić sobie niepotrzebnych nadziei. Jestem pewna, że gdyby tylko chciał, mógłby mieć o wiele lepszą dziewczynę niż swoją sprzątaczkę. Ta myśl, mimo wszystko, bardzo mnie zasmuciła, ale na chwilę obecną wiem, że tak musi być. Póki tata nie dojdzie do siebie.

                    – Grosz za Twoje myśli – spojrzałam na chłopaka i dopiero teraz zorientowałam się, że wpatruje się we mnie od jakiegoś czasu, a ja nadal, jakby w transie, jeżdżę paznokciami po wewnętrznej stronie jego przedramienia, całkowicie oddając się własnym rozważaniom.
                – Moje myśli to słaba inwestycja – uśmiechnęłam się i zatopiłam wzrok w jego cudownych, zielonych tęczówkach. Jego uśmiech zawsze powodował, że moje serce zaczynało bić przyspieszonym tempem, natomiast jego oczy... Było w nich coś kojącego, coś, co mnie uspokajało i przekonywało, że wszystko będzie dobrze. Duże, piękne, zielone jeziora, w których można przepaść. Do tego ta otoczka z czarnych i długich rzęs, których mogłaby pozazdrościć mu niejedna dziewczyna.
                – Myślałeś kiedyś o tym, żeby pomalować rzęsy tuszem? – wypaliłam, wyrywając sie z zamyślenia. Marc popatrzył na mnie jak na kosmitkę, a ja, zupełnie nie wzruszona, czekałam na odpowiedź. No co? Jestem ciekawa jakby wyglądały.
                – Yyy, Maresol nie wiem czy zauważyłaś, ale jestem mężczyzną – tłumaczył mi, jakby mówił o dziecka – a mężczyźni raczej się nie malują – zakończył i się roześmiał. – Wiesz, Twoje myśli to mogłaby być całkiem ciekawa inwestycja – dodał z naciskiem na przedostatnie słowo, a ja znów ujrzałam jego cudowny uśmiech, który rzecz jasna odwzajemniłam. 

                Między nam znów zapanowała cisza. Kilka razy otwierałam usta, żeby zapytać czy ze mną zostanie, ale nie mogłam się przełamać. W końcu jednak zrezygnowałam z tego pomysłu. Jedna nieprzespana noc w tą czy tamtą... Co za różnica. Tyle razy przerabiałam takie sytuacje, że powinno mi to wejść już w nawyk. Znów ogarnął mnie smutek, na samą myśl o tym, że kolejny raz zostanę sama. Było mi bardzo przykro, że cała rodzina się od nas odwróciła. Wszystkie moje kuzynki, kuzyni udawali, że mnie nie znają. Tak, jakbym ja tu czymkolwiek zawiniła. Z mojego taty zrobili największego potwora, tylko dlatego, że nie mógł poradzić sobie z problemami. Ludzie są beznadziejni.

                 – Będę się już zbierał – moje rozmyślania przerwał cichy głos Bartry. Poczułam lekki ucisk w klatce piersiowej, bo mimo wszystko, chciałam żeby został. Choć to dziwne, przy nim czułam się spokojniej.
               – Uhm, jasne. Odprowadzę cię – wymamrotałam pod nosem, próbując ukryć zawód malujący się na mojej twarzy. Wstaliśmy z kanapy i ruszyłam w stronę drzwi, kiedy Marc chwycił mnie za łokieć. Odwróciłam się w jego stronę i spuściłam głowę na dół.
                  – Sol, co jest? – odgarnął kosmyk włosów, który wyplątał się z mojego koka i schylając się, spojrzał mi w oczy, które świeciły się od zbierających łez. – Chcesz żebym został? – po kilku sekundach namysłu, skinęłam głową na 'tak', a jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
                   – To dlaczego po prostu o to nie zapytałaś? – zaśmiał się, a ja wzruszyłam ramionami.
                – Nie chciałam żebyś to źle... zinterpretował – było mi trochę głupio, ale lepiej od razu postawić sprawę jasno, żeby każdy z nas wiedział na czym stoi. Widziałam jak piłkarz zaciska szczękę i przymykając powieki bierze głęboki oddech.
                – Sol, proszę cię tylko o jedno... Nie wierz we wszystko, co o mnie przeczytasz lub usłyszysz, okej?
                – Okej, więc... zostaniesz? – zapytałam, tym razem już ze spokojem i uśmiechem na twarzy.
                    – Tak – skinął głową i złożył czuły pocałunek na moim czole. 


_____________________________________________________

Witam! Mam parę istotnych informacji ;p
Jest to ostatni rozdział, który mam napisany "do przodu" więc nie wiem kiedy pojawi się kolejny :)
Wszystkich, których blogi czytam, a ostatnio nie komentowałam, serdecznie przepraszam, ale praca i załatwianie spraw papierkowych ze studiami to jest jakiś kosmos. Obiecuję, że sie poprawię :D

Co do rozdziału... Nie wiem czy tego oczekiwaliście czy też nie, mam jednak nadzieję, że się Wam spodoba :D Ja go nawet lubię. Marc taki opiekuńczy i kochany :D Ale to dopiero początek ;p

I na koniec pochwalę się Wam, że dostałam sie na moje wymarzone bezpieczeństwo narodowe i pod względem punktów jestem na 3 miejscu na 144 osoby. Gdybym wiedziała, to składałabym na UJ :D Żarcik sytuacyjny :D 

No, z tej okazji mam coś dla Was! Obiecuję, że jak już będę panią policjant, to nikt z komentujących nie dostanie ode mnie mandatu!Także wiecie...

KOMENTUJCIE!




A no i tak zupełnie na marginesie, to zachęcam do śledzenia Snapchat`a Sergiego Roberto (sergiroberto) . Widoki są boskie *.*

środa, 1 lipca 2015

Rozdział piąty




                - Ros! -  zawołałam, chyba po raz setny w przeciągu kilku minut - Ros! -  traciłam już cierpliwość. Proszę, oto minusy mieszkania w jakiejś pieprzonej wili! Znalezienie jednej osoby zajmuje tu całą wieczność. Nie żeby mi się spieszyło! -  Do cholery jasnej, gdzie ty się pod.. - wparowałam do jej pokoju i zobaczyłam, że akurat rozmawia przez telefon. Po jej rozmarzonej minie, błyszczących oczach i rumieńcach na policzkach, jednoznacznie mogłam stwierdzić, że po drugiej stronie telefonu znajduje się niesamowicie przystojny blondyn, bliżej znany jako Sergi Roberto. Oparłam się o framugę drzwi i przyglądałam się dziewczynie z rozbawieniem, a ona obrzucała mnie morderczym wzrokiem.
                - Okej, dobrze - chichotanie - będę czekać - chichotanie - pa - zakończyła rozmowę, a zaraz po tym musiałam zrobić unik przed lecącą w moją stronę poduszką. Roześmiałam się tym razem na głos i podeszłam bliżej łóżka, na którym leżała.
                - Zdajesz sobie sprawę z tego, że za każdym razem jak rozmawiasz z nim, to chichoczesz jak nastolatka? - postanowiłam ją trochę podrażnić, ale w tej kwestii akurat mówiłam prawdę. Gdybyście spojrzeli na nią, zobaczylibyście pewną siebie dziewczynę, z którą nie warto zadzierać. Ale kiedy na horyzoncie pojawia się Roberto, Ros staje się zawstydzoną szesnastolatką, która nie do końca wie jak rozmawiać z chłopakiem.
                - Eeej! Nie prawda! - oburzyła się niczym dziecko, ale po chwili zdała sobie sprawę, że faktycznie jest tak, jak mówię - Okej, masz racje - przyznała i przyciskając twarz do poduszki, z jękiem opadła plecami na materac.
                - Nie martw się głuptasie. On zdaje się tego nie zauważać - pocieszyłam ją, a ona wystawiła zza poduszki jedno oko, czekając aż rozwinę swoją myśl. - Sam niekiedy się przy tobie jąka - parsknęłam śmiechem.
                - Jesteś podła! - krzyknęła, kiedy szybko ewakuowałam się w kierunku drzwi, ale widziałam, że sama ma uśmiech na twarzy.
                - Daj spokój Ros. To jest urocze! - kontynuowałam, ale dostrzegłszy godzinę za zegarze stojącym obok łóżka, przeklęłam w duchu. Za godzinę kończy się pora odwiedzin w szpitalu, a połowę tego czasu zajmie mi dotarcie na miejsce. - Ros ja już wszystko na dziś skończyłam więc jadę do taty, bo przez cały tydzień go nie odwiedziłam. Na weekend zostaje u siebie więc widzimy się w poniedziałek - posłałam jej uśmiech, który ona odwzajemniła i po krótkim "pa" wyszłam z domu biegnąc do taksówki, która już czekała na podjeździe.


***

                Wzięłam głęboki wdech i po kilku sekundach popchnęłam drzwi, wchodząc do białego pomieszczenia. Ugh, nie znosiłam tego miejsca.
                - Heeej tato - wymusiłam uśmiech na swojej twarzy i podeszłam do łóżka, całując mojego tatę w policzek.
                - Sol, kochanie. Stęskniłem się - odparł wesołym tonem, a mi od razu zrobiło się milej na sercu. Wyglądał już całkiem dobrze, choć kolor jego skóry nadal był jaśniejszy niż zwykle. Najsmutniejszy w tym wszystkim jest widok zwykle energicznego i uśmiechniętego człowieka, który leży teraz w szpitalnym łóżku, kompletnie pozbawiony swojej siły. Co prawda uśmiech nadal znajdował się na twarzy mojego taty, ale to już nie był ten sam uśmiech co pół roku temu. Przedtem tą wesołość dało się dostrzec w jego oczach, a teraz widać tam jedynie pustkę.
                - Przepraszam, że tak długo mnie tutaj nie było - oczywiście, że miałam wyrzuty sumienia, ale ten tydzień naprawdę był dla mnie dość... zabiegany.
                - Nie przepraszaj. Wystarczy, że przeze mnie musiałaś szukać pracy - odparł gorzko i odwrócił głowę w drugą stronę. Wiedziałam, że tata czuje się przez to źle, ale nie chciałam żeby tak było. W końcu miałam 20 lat, praca i tak była mi potrzebna.
                - Tatusiu, nie przez ciebie, ale dla ciebie - chwyciłam jego dłoń, sprawiając, że znów patrzył w moje oczy. - Ty i mama poświęcaliście się dla mnie przez prawie 20 lat. Teraz ja mam szansę się odwdzięczyć - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
                - Nie mogłem wymarzyć sobie lepszej córki od ciebie - widziałam jak łzy zalśniły w jego oczach, ale nie pozwolił im wypłynąć. Zamiast tego delikatnie pocałował kostki mojej dłoni i zaśmiał się krótko. - Dobrze, teraz opowiedz mi coś o tej twojej pracy - powiedział już trochę weselszy, co mnie ucieszyło. Jestem jednak pewna, że kiedy usłyszy u kogo pracuję, będzie w totalnym szoku. Tak, mój tata jest absolutnym fanem piłki nożnej. I tak, uwielbia FC Barcelonę.
                - Więc... - zaczęłam z podstępnym uśmieszkiem - kojarzysz może Marc`a Bartrę?
                - Oczywiście, że tak! - jego oczy się rozszerzyły, a twarz wykrzywiła w grymasie jakbym zapytała go o najbardziej oczywistą rzecz na świecie, typu "jaki kolor ma trawa?" - A co to ma tak w ogóle do rzeczy? - przyjrzał mi się badawczo.
                - Nooo... - przeciągnęłam - tak jakby, pracuję u niego - odparłam siląc się na obojętny ton. Widziałam jak oczy mojego taty rozszerzają sie do nienaturalnych rozmiarów, niedowierzając w to, co właśnie usłyszał.
                - Alee... j-jak? - potrząsnął głową, w końcu będąc w stanie się odezwać, a ja zaśmiałam sie z jego reakcji.
Opowiedziałam tacie wszystko od początku do końca, jak to się stało, że pracuję u Bartry. Oczywiście pominęłam parę wątków, o których tata nie koniecznie musiał wiedzieć. Byłam szczęśliwa, bo jego humor wyraźnie się poprawił, chociaż nie krył zdziwienia, kiedy zdawałam mu (ogólnikowe) relacje z pierwszych dni mojej pracy. On również opowiedział mi trochę o tym, co u niego, jak zwykle naginając prawdę dotyczącą jego samopoczucia. Zawsze gdy o to pytałam udzielał zdawkowych odpowiedzi, albo w ogóle zmieniał temat.
                - Tatuś, ja już się będę zbierać - z przykrością w głosie przyznałam. Serce mi pękało na samą myśl o tym, że muszę zostawić tatę tutaj samego. - Jest już późno, a godziny odwiedzin i tak za chwilę się skończą. Odpoczywaj i wracaj szybko do domu - pochyliłam się nad nim i ucałowałam w czoło.
                - Nie martw się kochanie, niedługo wrócę - posłał mi nikły uśmiech. - Ah i Sol - odwróciłam się, trzymając już dłoń na klamce od drzwi - uważaj na siebie córeczko.
                - Dobrze tato, będę - odpowiedziałam i uśmiechnąwszy się w jego stronę, wyszłam z pomieszczenia.
               
                Było już grubo po 19, niestety musiałam załatwić jeszcze jedną bardzo ważną sprawę. Poszłam w kierunku gabinetu lekarza mojego taty. Początkiem przyszłego tygodnia tata miał zostać przeniesiony do sanatorium, więc chciałam dowiedzieć się szczegółów. Zapukałam w brązowe drzwi z napisem "dr James Madrigal", a po usłyszeniu głośnego "proszę", weszłam do środka.
                - Dobry wieczór - przywitałam się z lekarzem, który myślę, że mniej więcej mógłby być w wieku mojego taty. Pan Madrigal od początku był bardzo miły i jestem pewna, że tata nie mógł trafić na lepszą opiekę.
                - Maresol, dobrze, że jesteś. Usiądź proszę - zajęłam wskazane przez niego miejsce, jednak ten rzeczowy ton bardzo mnie zaniepokoił. - Niestety nie mam zbyt dobrych wiadomości - kontynuował, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Czułam jak serce zaczyna mi bić coraz szybciej, a po ciele rozchodzi się nieprzyjemne ciepło.
                - Ale... Z tatą coś nie tak? Wyniki się znów pogorszyły? - zaczęłam panikować, nerwowo wyginając palce u rąk.
                - Nie, nie. Spokojnie, wyniki są w jak najlepszym porządku - uspokoił mnie pan doktor, na co odetchnęłam z ulgą. - Chodzi o przeniesienie Twojego taty do sanatorium. Dostaliśmy dzisiaj telefon, że niestety nie będzie to możliwe w najbliższym czasie.
                - A-ale jak to? Przecież wszystko było już ustalone. Została wpłacona zaliczka, a tata od poniedziałku miał już być na rehabilitacjach - nic z tego nie rozumiałam. Mój głos z pewnością nie był w tym momencie uprzejmy, ale to było ostatnie o co się teraz martwiłam.
                - Tak, ale zadzwonili, że nie mają wolnych miejsc i twój tata będzie musiał poczekać jeszcze jakiś czas. Przykro mi.
                - Jakiś czas? I tak czeka już za długo! Nie rozumiem, jak mogli ot tak sobie zadzwonić i powiedzieć, że nie ma miejsc! - w tym momencie moja złość wzięła górę. Nie przejmowałam się tym, że może mnie usłyszeć połowa szpitala. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę czymś rzucić. - A w innym sanatorium? Przecież jest wiele takich ośrodków w Barcelonie.
                - Kochanie, ale nigdzie nie załatwimy tego tak szybko. Twój tata i tak będzie musiał poczekać - mimo tego, że nie była to wina lekarza, miałam ochotę go zwyzywać. Przecież mógł coś zrobić tak? Doskonale wie, że im dłużej mój tata będzie czekał, tym dla niego gorzej.
                - Jasne - prychnęłam i wstałam z krzesła - bardzo dziękuję! Dowidzenia! - odwróciłam się na pięcie i z hukiem zamknęłam za sobą drzwi.
                 
               Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam tak wściekła. Czułam jak łzy napływają do moich oczu, ale nie chciałam płakać, kiedy wokół mnie było mnóstwo ludzi. Wybiegłam ze szpitala i usiadłszy na ławce schowanej za niewielkimi drzewkami, rozpłakałam się jak dziecko. Całe szczęście było ciemno więc przechodzący obok ludzie nie zwracali na mnie uwagi. Zawsze tak mam. Kiedy już wszystko wydaje się układać, nagle dzieje się coś, co wszystko burzy. Dla niektórych może tydzień nie robi różnicy, ale wiem że tacie bardzo potrzebne jest to sanatorium. Poza tym nie mam pewności, że po tygodniu znowu nie usłyszę "przepraszamy, ale nadal nie mamy miejsc". To są jakieś chore żarty... Najgorsza w tym wszystkim jest jednak moja bezsilność. Co z tego, że mam pieniądze na opłacenie pobytu skoro i tak nie mam ich na tyle, żeby jakoś przyspieszyć to wszystko. Po kilku minutach wyjęłam w końcu chusteczki z torebki i otarłam nimi oczy. Domyślam się, że cały tusz spłynął razem z moimi łzami i wyglądam teraz jak półtora nieszczęścia, ale to najmniejszy z moich problemów w tym momencie. Uspokoiwszy się na tyle, na ile to możliwe, wstałam z ławki i postanowiłam pójść w jeszcze jedno miejsce, w którym dawno nie byłam. Nie sądziłam żeby był to dobry pomysł, bo zapewne pogorszy to tylko moje samopoczucie, ale mimo wszystko udałam się w tamtym kierunku. Mijając po drodze wszystkie zakochane pary i ludzi, z których szczęście promieniowało na kilometr, uśmiechnęłam się pod nosem. Zazdrościłam im. Wiadomo, że każdy ma swoje zmartwienia, ale zazdrościłam im tego, że teraz są tacy beztroscy i weseli. Może i ostatnie dni również nie były dla mnie najgorsze, jednak mimo wszystko moją głowę cały czas zajmuje tata. Dalej też nie mogę się pogodzić  tym, że mamy nie ma już z nami. Wszystko jest takie przytłaczające. Udaje mi się na chwilę o tym wszystkim za pomnieć, ale później wspomnienia wracają jakby ze zdwojoną siłą. Szpital, pogrzeb, tata... 

                Nim się zorientowałam, byłam już przy wejściu na cmentarz. Kupiłam kwiaty i znicz w sklepie obok, który był jeszcze otwarty i zamieniwszy kilka zdań z kobietą, która tam pracuje, ruszyłam wąskimi alejkami, aż dostrzegłam nagrobek z napisem Leticia Tabares. Łzy znów pojawiły się w moich oczach. Tak bardzo mi jej brakuje. Odpaliwszy znicz, postawiłam go na płycie, a zaraz obok położyłam kwiaty. Odmówiłam modlitwę, w myślach prosząc mamę o to, aby pomogła mi to wszystko jakoś posklejać. Nie zauważyłam nawet kiedy moje policzki zaczęły robić się mokre. Nie mogąc dłużej znieść tego wszystkiego, przyłożyłam palce do ust, a następnie dotknęłam nimi niewielkie zdjęcie mojej mamy znajdujące się na nagrobku i skierowałam się w stronę wyjścia. Stąd nie było już daleko do mojego domu, więc resztę drogi pokonałam szybkim marszem i po 10 minutach byłam na miejscu. 

                Otworzyłam drzwi wejściowe i idąc do kuchni, oświecałam wszystkie światła po drodze. Nie znosiłam być sama w domu, zwłaszcza w nocy. Rzuciłam torebkę na blat i oparłszy się o niego plecami schowałam twarz w dłonie i znów się rozpłakałam. Cały czas mi się wydaje, że za chwilę po schodach zejdzie mama mówiąc, że znów wróciłam za późno, a zaraz za nią zejdzie tata robiąc groźną minę, pod którą kryła się troska. Tak bardzo brakuje mi starego życia. Gdybym mogła cofnąć czas, nie byłabym taką beznadziejną córką, która robiła wszystko na przekór swoim rodzicom, bo wydawało się jej, że takim sposobem zwojuje świat. Chciałabym odzyskać każdą minutę, kiedy zamiast ciszyć się szczęśliwą rodziną, ja wolałam się z nimi kłócić. Już byłam całkowicie pewna, że dzisiejszej nocy nie zasnę. Za każdym razem, kiedy to wszystko do mnie wraca, spędzam całą noc siedząc pod kocem i nasłuchując dźwięków które przyprawiają mnie o zawał serca. Nie chciałam dzisiejszej nocy być sama, więc wpadłam na pomysł, aby może zadzwonić do Ros. Drżącymi rękami wyjęłam komórkę z torebki i wybrałam numer blondynki. Jeden sygnał, drugi, piąty a ona nadal nie odbiera... Spróbowałam raz jeszcze, ale nadal to samo. Postanowiłam zadzwonić na numer domowy, bo znając ją mogła zostawić telefon na górze a sama siedzi na dole i nie słyszy dzwonka. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i po trzech sygnałach w końcu ktoś odebrał.

                - Słucham - usłyszałam po drugiej stronie i miałam ochotę się rozłączyć.
                - Em... Marc, z tej strony Sol - odpowiedziałam nerwowo, próbując ukryć to, że nadal płaczę. - Jest twoja kuzynka w domu?
                - Godzinę temu wyszła z Roberto, a stało się coś? - czy ja usłyszałam troskę w jego głosie? Zawahałam się chwilę, szybko próbując wymyślić jakąś wymówkę.
                - N-nie... Po prostu.. Nie ważne - niekontrolowanie szloch wyrwał się z moich ust, przez co miałam pewność, że domyślił się, iż jest to kłamstwo.
                - Sol przecież słyszę, że coś jest nie tak. Gdzie jesteś? Mam przyjechać? - błagam tylko nie to. Ostatnią rzeczą której chcę, to żeby widział mnie w takim stanie.
                - Nie, nic się nie dzieje. Dobranoc - szybko się rozłączyłam, zanim zdążył jeszcze cokolwiek powiedzieć. 

                Pociągając głośno nosem zabrałam swoje rzeczy i gasząc za sobą światła poszłam na górę. Rzuciłam wszystko na łóżko i wyciągnąwszy czystą bieliznę, spodenki do spania i bluzkę, poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic. Miałam nadzieję, że woda zmyje ze mnie cały ten beznadziejny wieczór, ale niestety średnio to pomogło. Fizycznie może i wyglądałam lepiej, bo nie miałam już tuszu rozmazanego po całej twarzy, jednak nadal miałam ochotę leżeć i płakać. Wróciłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżko, wcześniej biorąc laptopa. Tradycyjnie sprawdziłam facebooka i inne portale społecznościowe tego typu, ale poza kilkoma wiadomościami, nie było tam nic ciekawego. Nie miałam nawet nastroju dzisiaj na nie odpisywać, więc wyłączyłam urządzenie i odłożyłam je na bok. 

                Oparłam się o wezgłowie łóżka i podkuliwszy kolana pod samą brodę, wpatrywałam się w jeden punkt. Noc dopiero się zaczynała, a ja tak bardzo chciałam, żeby już się skończyła. To nie był pierwszy raz, kiedy siedziałam modląc się o to, aby na polu w końcu zaczęło świtać. Dopiero wtedy udawało mi się zasnąć chociaż na chwilę. Znów poczułam jak łzy spływają po moich policzkach. Cholerna bezsilność. Z letargu wyciągnął mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Zerknęłam na zegarek i zobaczyłam, że było już grubo po 22. Nie miałam zielonego pojęcia kto mógłby to być, wiec z lekkim strachem zeszłam na dół. Kiedy otworzyłam drzwi, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

                - Marc?!




Witam :D Miałam dzisiaj jeszcze nie dodawać rozdziału, bo zrobię sobie jeszcze większe zaległości, ale kiedy zobaczyłam 4 000 wyświetleń, to po prostu musiałam :D
DZIĘKUJĘ ! Jesteście wspaniałe <3

Ten rozdział jest nieco inny, ale mam nadzieję, że mimo braku Bartry i tak się Wam podoba :D Gwarantuję, że w rozdziale szóstym nadrobię tą nieobecność :*

Wakacje się zaczęły, więc mam nadzieję, że macie więcej chęci do komentowania, co? :*
Ja wczoraj odebrałam wyniki z matur i jestem baardzo szczęśliwa! Zdana matematyka (lepiej niż myślałam, chociaż szału nie ma) i 93% z rozszerzonego polskiego to jest coś! 

I teraz jeszcze muszę Wam powiedzieć, że rozdziały mogą pojawiać się nieco rzadziej, ponieważ pracuje codziennie, albo co drugi dzień po 10 godzin i same rozumiecie, że ciężko mi znaleźć więcej czasu, aby napisać kolejną część. Rozdział szósty jest już gotowy, ale nie dodam go póki nie napiszę siodmego. Mam nadzieję, że zrozumiecie i będziecie, mimo wszystko, czekać :*

Zawidnicy FC Barcelony w garniturach... Czy może być coś piękniejszego?! *.*

KOMENTUJCIE ! :*